Dzień killer. Nie spodziewalismy sie ze ostatni będzie taki ciężki. Postanowiliśmy przejechać do Tulczy na raz, wykorzystując wszystkie możliwe skróty. I spędzić więcej dni w Delcie.
Od rana było pod górę, gorąco i wiało tak mocno, ze nie byliśmy w stanie rozwinąć prędkości powyżej 12km/h, a i to z wielkim trudem. Gorący wiatr hulał po ogromnych przestrzeniach bez jednego drzewa.
Do tego asfalt był wyjątkowo dziurawy a nad polami fruwalo mnostwo kurzu. Tak ciężko nie było ani razu przez cały Dunaj. Bo raz pierwszy stanęłam na podjeździe i nie miałam siły jechać dalej.
Ugotowani i zmasakrowani dotarliśmy do Babadag. Tak więc moje ‘jadąc do Babadag’ było naprawdę nie lada wyzwaniem.
Przed nami jeszcze 40kilometrow, zdecydowaliśmy sie wiec na dłuższy odpoczynek i doładowanie energetyczne pizzą. Pomogło! Kiedy po dwoch godzinach ruszylismy dalej, wiatr był mniejszy a niebo zasnute tak bardzo potrzebnymi dzisiaj chmurami. Tylko podjazdy się nie skończyły i do samego końca walczyliśmy pod górę.
Wykończeni ale szczęśliwi wjechalismy do ostatniego miasta do którego można dojechać. Za płotem juz Ukraina. Jesteśmy w Tulczy- bramie Delty Dunaju.
Stąd 64 kilometry kanału sulinskiego dzielą nas od ujścia Dunaju do Morza Czarnego. Cała Delta to ogrom kanałów, jeziorek, lasów i kilka wiosek rybackich do których można się dostać tylko drogą wodną. Zarezerwowaliśmy motorówkę i przez najbliższe trzy dni będziemy eksplorować ten cud natury, łowić ryby i podglądać 364 tutejsze gatunki ptaków.
Tam raczej nie będzie wifi, więc do przeczytania w sobotę!
Tymczasem czas na crap (czyli karpia!) na kolację i rumunski szampan na brzegu Dunaju.