Kwiecień – plecień, jak to mówią. Otworzyliśmy właśnie kolejny sezon rowerowy. Z hukiem 🙂 w piątek wieczorem znajomymi już TLK całą czwórką dotarliśmy do Torunia. Zachwyciła nas nocna panorama miasta. Zadekowaliśmy się u mamy znajomego Angeli która ugościła nas przepyszną szarlotką.
W sobotę obudziło nas słońce – za oknem śpiewały ptaki a w biedronce o 7 rano byłam jedną z pierwszych klientek. Było IDEALNIE. Ciepło, wiatr w plecy, słonko i jakby tego było mało – oznakowana trasa rowerowa, częściowo wydzieloną drogą rowerową! Po drodze mijaliśmy nawet ochrzczone przez nas MOCe (miejsca obsługi cyklistów). Brawo!






Baliśmy się trochę o strategiczne części ciała rowerzystów, bo to dla nas wszystkich pierwszy tak długi wypad, ale nic złego się nie stało. Wsłuchując się w szum gum, wąchając kwitnące sady i słuchając śpiewu ptaków przejechaliśmy przez bardzo malownicze, sielskie – wiejskie tereny między Toruniem a Chełmnem. Tu planowaliśmy postój, ale niestety nad Wisłą nie było ani sklepu, ani kawiarni – ot kilka domów i łąki. Posililiśmy się drożdżówkami kilka kilometrów dalej i z zadowoleniem skonstatowaliśmy, że na licznikach już ponad 60km a nie ma jeszcze południa. Dłuższą przerwę zarządziliśmy w Grudziądzu, który zaskoczył nas nie tylko swoim rozmiarem, ale też zadbanymi osiedlami, równymi ścieżkami i chodnikami i pięknym deptakiem nad Wisłą. Przejechaliśmy wzdłuż placu na którym odbywał się zlot motocyklowy, a pizzę jedliśmy w towarzystkie właścicieli piesków z pobliskiem wystawy jamników. W doskonałych nastrojach dotarliśmy do Kwidzyna – po 130km trochę wymęczył nas stromy podjazd do miasta, ale nie było się naprawdę czym przejmować. Na miejscu stawiliśmy się o 16tej i nawet przez chwilę planowaliśmy zwiedzić zamek. Tyle, że zaczęło padać.
Pensjonat Winiarnia gorąco polecamy – fajne pokoje, wygodne łóżka, pyszne gruzińskie wina i doskonała kolacja. Takież i śniadanie. Niestety od rana czar prysł – lało. Konsekwentnie, smutno i bez widoków na poprawę. Temperatura spadła do 10C, i mimo teoretycznie zaimpregnowanego goretexu, po godzinie byłam cała mokra. Przebieraliśmy się po drodze we wszystko, co nam zostało suchego. Jedna Angela ocalała – jednak na takie warunki nie ma nic lepszego niż porządna przeciwdeszczowa kurtka, która wcale nie musi oddychać. Pewnie w słońcu cała trasa wyglądałaby super – małe wioski tuż za nadwiślańskim wałem, pola przedzielone szpalerami wierzb, trochę sadów i sporo łąk i lasu. Ale w deszczu i zimnie było smętnie i przyznam – odechciało mi się. Bo co to za frajda pić szampana na plaży, szczękając zębami.
Angel, wybacz nam że odmiękliśmy! Odbijemy to sobie któregoś letniego weekendu i skoczymy jeszcze na Hel! Tym razem po 60km, mając drugie tyle do celu, zamieniliśmy bilety z Gdańska na bilety z Tczewa i zarządziliśmy kolektywnie odwrót. Posileni pysznymi ciastkami z Tczewskiej cukierni, rozgrzani gorącą czekoladą zajęliśmy wszystkie cztery rowerowe wieszaki w pendolino. Wisła pozostała niezdobyta, ale 186km w dwa dni nadal cieszy, a trasę prawym brzegiem polecam gorąco. Kujawsko-pomorskie inwestuje w infrastrukturę rowerową i wygrywa w moim subiektywnym rowerowym rankingu województw.