Dzisiaj głównym punktem dnia była wycieczka biegowa. Piszę tę notkę z nogami w górze, ale piszę, nie śpię, więc nie dorżnęłam się na maksa 😉
Moja grupa- najmniej zaawansowana, prowadzona przez Agnieszkę- moją trenerkę z drużyny obozybiegowe- miała za zadanie dobiec do Morskiego Oka starając się jak najwięcej biec, nie isc. Nawet jesli tempo biegu jest wolniejsze niż piechura. Udało mi się biec bez przerwy przez pierwsze 6 kilometrow, potem zrobiłam dwie 100metrowe przerwy na marsz i na gorze byłam dumna, rumiana i pierwsza, w towarzystwie Kasi 🙂
<br
Widok zatykał. Morskie skute lodem.
A po kilku chwilach zza winkla wybiegła Zuzia 🙂
w schronisku zrobiliśmy przerwę na herbatę, przebranie się w suche rzeczy i przebiegliśmy się jeszcze po zamarzniętym Morskim Oku. O ile w słońcu było super ciepło i przyjemnie, to w tej zacienionej części chyba z -10. Rzeźko!
Nie należy zapominać o obowiązkowej przerwie na zdjęcia, choćby palce przymarzały do ajfona…
Po każdym wbiegnięciu zwykle następuje zbieganie, w tym wypadku dokładnie 8,5km w dół. Agnieszka zasugerowała zebym się puściła, co zrobiłam ochoczo pomimo lekkiego oblodzenia drogi tu i ówdzie, bo mam megawypasiobe buty i żaden lód mi nie straszny. Artykuł nie jest sponsorowany, to po prostu dobrze zainwestowana kasa.
Puszczając się z góry odłączylam zupełnie myślenie i poleciałam 4 kilometry w tempie 4:50, 4:28, 4:35 i 4:51, co oczywiście niewiele wnosi do moich życiówek bo było z górki, ale fajnie tak szybko biec po śniegu. Potem nogi jednak przypomniały sobie ze to trzeci dzień biegania i juz nie chciały tak ochoczo przebierać. Na dole byłam po 44 minutach, co dotarło do mnie po kolejnych pięciu kiedy do przewieszonej w pół na szlabanie parującej mnie dobiła Kasia.
Po drodze w dół spotkałam najpierw wbiegającą na górę najmocniejszą grupę z naszego obozu- prowadzi ich Robert ktory jest najszybszym białym człowiekiem wbiegającym na Mount Everest. Nie wiem gdzie pobiegli po Pięciu Stawach, ale na pewno daleko i wysoko. Za nimi do Morskiego podbiegala jeszcze ekipa w ktorej biega Piotrek, a było to juz po ich wizycie w dolinie Pięciu Stawów co było po Piotrku trochę widać. Może sam zda nam tutaj relację jak już wróci.
A ja się jeszcze zdrzemnę czekając na obiadodokolację, która smakować bedzie pewnie jak wszystko w czasie wypraw rowerowych, czyli po takim mocnym satysfakcjonującym zmęczeniu. Moje nogi zresztą czują się podobnie- bolą tylko uda. Nie boli za to siedzenie, więc moze jednak to bieganie jest lepsze?
Piotr:
28km w poziomie i około 1000m przewyższenia to nie byle co, dlatego przy spotkaniu z Gosią nie skakałem do góry z radości 🙂
Dzień zaczął się od wbiegnięcia do Wodogrzmotów, za którymi odbiliśmy na szlak do Doliny Pięciu Stawów. Bardzo miła trasa, początkowo urozmaicona podbiegami i zbiegami przez lite świerczyny aż do około 1500m npm.
Mijamy dolną stację kolejki towarowej, którą dowożone jest zaopatrzenie do schroniska – jako że nie da się do niego dojechać.
A nie da się, bo ostatnia prosta od wysokości Świstowej Czuby to 200m przewyższenia na odległości jednego km czyli konkretna wspinaczka.
Cały trud wynagrodził nam widok zza szczytu. Jeden z tych, które usprawiedliwiają użycie dynamizatorów wypowiedzi, zobaczcie sami:
Po krótkiej regeneracji w schronisku – cola, szarlotka i herbata przyszedł czas na powrót. Część stromizny zjechałem w żłobie na kuckach, niestety hamowanie zakończyło sie przewróceniem na brzuch i dalszym kilkumetrowym zjazdem 🙂 otrzepalem sie ze śniegu i potem już tylko spokojny zbieg w dół do drogi do Morskiego Oka i powtórzenie wycieczki Gosi na dobicie. ODLOT!!