Yellowstone wymiata!
Po pierwsze – mają rację ostrzegając przed zwierzętami. Rano przed hotelem zastaliśmy pasące się łosie. Potem było tylko lepiej – momentami zupełnie jak na safari. Kilka razy staliśmy w korku, bo drogą szło stado bizonów. Korki tworzą się też w miejscach w których ktoś zauważy jakieś dzikie zwierze. Momentalnie do jednego zatrzymanego samochodu dołączają następne, pełne żądnych atrakcji turystów. Poza bizonami spotkaliśmy także inne pochodne jeleni pasące się przy drodze i ślad po niedźwiedziu grizzly.
Po drugie – park jest olbrzymi. Od południowej do północnej bramy przejechaliśmy 200 km. Zwiedza się go w związku z tym samochodem – drogi z czterech i pół stron świata spotykają się tworząc ósemkę na środku parku. Wszystkie warte uwagi miejsca są oznaczone z przygotowanymi parkingami i trasami do pieszych wycieczek. Oczywiście są też inne opcje dla wytrwałych – wycieczki konne, widzieliśmy również rowerzystów i turystów pieszych (szacun!).
Po trzecie – cały park to jeden wielki wulkaniczny płaskowyż pod którym znajduje się wielka komora magmowa. Przez to na powierzchni znajdujemy różnego rodzaju ciekawostki – gorące źródła, fumarole, gejzery i kratery – które można obejrzeć w takiej ilości tylko w tym miejscu na Ziemi (w Yellowstone znajduje się więcej gejzerów niż na reszcie świata razem wziętej). Wszędzie coś paruje, kipi, śmierdzi siarką i od czasu do czasu wybucha. Znaki ostrzegają przed schodzeniem ze szlaków – teren jest bardzo aktywny i w każdej chwili pod nieuważnym wycieczkowiczem może wybuchnąć gejzer. Największy – wybuchający nawet na 300 stóp jest nieprzewidywalny – ostatnia erupcja miała miejsce 5 lat temu, poprzednie od 5 dni do 50 lat.
Drugi co do wielkości gejzer – Old Faithful wybucha co 75 minut i tym samym gromadzi regularnie tłum na otaczających go ławeczkach.
I po czwarte – wszystko jest w niesamowitym kolorze. Gejzery bywają zielone i niebieskie, trawa intensywnie żółta i zielona, ziemia czerwonawa, skały w paski… Piotrek znalazł dla siebie raj fotograficzny.
Noc spędziliśmy już poza parkiem (mimo to Pani w recepcji poinformowała nas o konieczności odpowiedniego zabezpieczenia zapasów piknikowych przed misiem Yogi bądź w gorszym wypadku bardzo głodnym grizzlie) w ośrodku o przemiłej nazwie Pahaska Tepee – oryginalnie wybudowanym przez Bufallo Billa dla znajomych myśliwych.
7 komentarzy
widzę, że inwestycja w sprzęt foto się zwraca 😉 zdjęcia super!
bizon na pewno wypchany!
trawą wypchany! one cały czas chodzą i wcinają trawę.
zazdrościsz po prostu! 🙂
hehe.. bizon spoko – a to za oknem to co? 😉
no bajka! Zdjecie Piotrusia z bizonem wymiata 🙂
szkoda ze miś Yogi i Booboo sie nie ujawnili
Fotka przy ałtobusie wygląda jak z wycieczki zakładowej.
&