Czerwiec to mój miesiąc sprawdzianów. Najpierw Rzeźniczek, który okazał się sprawdzianem charakteru. Tydzień później nadszedł czas na test szybkości. Wybrałam sobie na tę okazję najbliższy mi geograficznie a i noszący miano najszybszego w Polsce – Bieg Ursynowa.
Ostatnią życiówkę (25:06) zrobiłam zresztą właśnie tu… w 2012 roku, trenując gallowayem do pierwszego w życiu maratonu, z przerwą na marsz! ech te sukcesy początkujących. Ale dość tych kombatanckich wspominków.
Pogoda dopisała… za bardzo. Od poniedziałku wszyscy trąbili o fali upałów i tym razem prognozy się sprawdziły. Było gorąco, a między ursynowskimi blokami zupełnie bezwietrznie. Po rozgrzewce w naszym drużynowym składzie zrobiło się prawie nie do zniesienia. Dlatego trzeba było szybko pobiec żeby szybko mieć to z głowy. Trasa należy chyba do najmniej malowniczych w Polsce – w te i wewte po KENie i koniec. Przynajmniej prosto i szeroko. No i udało się! Mityczne 25 minut wreszcie złamane, ze sporą rezerwą. Tym razem nic mnie nie zaskoczyło. Wyplułam płuca, zdjęcia z finiszu nie nadają się do publikacji a z trasy nie posiadam, będzie więc TAKA ekipa już po stretchingu i schładzaniu 🙂
1 comment
Mnie ten upał pokonał, rozłożył na łopatki kompletnie. Życiówki nie było 🙂